Na przestrzeni lat wszystko się zmienia. Tu rodzi się pytanie, czy moda jest wyjątkiem? Dobre pomysły szybko się kończą, a projekty sprzed dekad są dalej opłacalne. Luksusowe marki chętnie zaglądają do archiwów, jednak na pewno coś się zmieniło. Jest to odbiór mody. Szperanie w second handach staje się godne podziwu. Coraz bardziej kochamy to co starsze i wyjątkowe. Intryguje nas przeszłość przysłowiowych perełek, a uwodzi unikatowość. Nikt nie ma więcej na ten temat do powiedzenia, niż kolekcjonerzy mody, którzy doceniali pchle targi zanim to było popularne. Bez wątpienia to właśnie lata 20. i 30. wywarły duży wpływ na obecną modę i stały się ulubionym okresem polskiego kolekcjonera mody, biżuterii i art déco, Adama Lei (Instagram: @lejaadam).
Adam prowadzi antykwariat – Galerię 32 na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie – i przygotowuje wystawy kolekcji mody dawnej. Jest właścicielem jednej z największych kolekcji w Europie, liczącej ponad pięć tysięcy eksponatów.
Jak ocenia modę współczesną i dlaczego tak bardzo ceni dawną? Czy opamiętamy się przed hurtowymi zakupami w sieciówkach, by sięgać po to, co stare i dobre? Spójrzmy na to wszystko oczami kolekcjonera.
Najbardziej fascynujesz się modą lat 20 i 30. Co najbardziej cenisz w tym okresie?
Adam Leja: Zacznijmy od tego, że lata 20, były wielką przemianą obyczajów i damskiego stroju. Odrzucono wówczas uciskające ciało gorsety i suknie do kostek. To był moment, kiedy kobieta stawała się wolna. Mogła się malować, publicznie palić papierosów i sama pojawiać na ulicy. Historycy sztuki i badacze mody czasami zaznaczają, że ta ‘’podlotka’’ z lat 20, szalejąca na dancingach, przeistoczyła się w latach 30. w kobietę dystyngowaną. Tańczyła wolne tańce, a jej suknia podkreślała kobiece atuty. Projektanci często sięgają po inspirację właśnie z tego okresu.
Używają innych tkanin i dodają odmienne detale, jednak podstawowy krój pozostaje właściwie ten sam.
Moda i trendy toczą koło i najnowszym projektom często brakuje oryginalności. Niewątpliwie potrafią zachwycać, ale czy potrafią Cię jeszcze zaskoczyć?
Adam Leja: Koło już wymyślono. Nie ma możliwości, by było diametralnie inne. W najnowszych kolekcjach pojawiają się watowane ramiona, które amerykański projektant kostiumowy Adrian wprowadził już w latach 40. Później pojawiały się w latach 80., a teraz znów wracają.
Czy którykolwiek z nowych projektów mógłby dla Ciebie lub innych kolekcjonerów stanowić w przyszłości trofeum?
Adam Leja: Wszystko się zmienia w perspektywie czasu. W sztuce, modne było art déco i nikt się spodziewał przełomu lat 50 i 60. W tej chwili młodzi ludzie, którzy pamiętają rzeczy dziadków, patrzą na nie niechętnie. Wolą przedmioty z lat 50. i 60. Na pewno w każdej dekadzie jest coś wyjątkowego. Ja jestem zafascynowany bardziej dawną modą i ciężko mi powiedzieć, co teraz będzie ikoną. Ciągle widzę mniej lub bardziej udane powroty. Na przykład obecnie Maria Grazia Chiuri, dyrektor kreatywna Diora, czerpie z lat 70.
Niektóre perełki zdobywasz na targach staroci. To trochę jak poszukiwanie skarbów w nieprzebranych jeszcze lumpeksach czy sklepach vintage.
Adam Leja: Dokładnie tak! Zawsze się śmieję, że to trochę jak polowanie, nigdy nie wiadomo czy cokolwiek się trafi, na tym polega cała zabawa. W stercie ‘’śmieci’’ można znaleźć przysłowiową perełkę. Moim zdaniem najlepsze targi staroci są za granicą, ponieważ Polska była zbyt zniszczona. W Warszawie zdarzyło mi się kupić portfelik z XVIII wieku za około 20 złotych. Jednak to w Paryżu można znaleźć rzeczy houte couture, których ktoś nie rozpozna lub źle je wyceni. Wtedy jest największa radość. Sztandarowym przykładem, o którym zawsze opowiadam to jest kapelusik Pierre Cardin, który znalazłem w antykwariacie. Byłem w Paryżu i dowiedziałem się o nowo otwartym muzeum Pierre Cardin. Nie interesowałem się wcześniej tym projektantem, ale wystawy zawsze pobudzają chęć posiadania. Pojechałem do antykwariatu na przedmieściach Paryża, gdzie znalazłem pod stertą rzeczy zakurzony kapelusz. Kupiłem go za grosze i pokazałem kuratorce w muzeum. Miała oczy jak spodki! Okazało się, że nie jest to kolekcja pret-a-porter, a haute couture!
Pamiętam, że gdy pierwszy raz się poznaliśmy zauważyłam, że masz świetne, awangardowe spodnie. Były uszyte na zamówienie. Jak wygląda Twoja prywatna szafa?
Adam Leja: W większości noszę ubrania ready-to-wear. Jest to najwygodniejsze. Rzeczy od dobrych projektantów lub szyte na miarę zakładam na specjalne wyjścia. Przy szyciu na miarę należy zauważyć, że każda tkanina układa się inaczej, a ja zawsze wybieram te trudne. Najważniejsze jest dla mnie, aby się wyróżniała i była dobrej jakości. Raz w Poznaniu, zorganizowano panel dyskusyjny z pogranicza różnych profesji m.in. mody. Jako jedyny byłem w grafitowym garniturze, podczas, gdy cała reszta wybrała czerń. Chcemy, by ktoś nas widział i ktoś nas słuchał, ale boimy się wyróżnić kolorem. Podczas oglądania pokazów w Paryżu to właśnie te piękne żywe barwy odgrywają główną rolę.
Czy te wybory są czasem spontanicznym zauroczeniem, chwilową fascynacją? Czy podchodzisz do mody zimnym okiem eksperta?
Adam Leja: Wolę dobre rzeczy od projektantów, jednak jeśli znajdę coś dobrze wykonanego i oryginalnego to również się skuszę. Chociaż teraz zaczynam widzieć, że zbyt wiele kupujemy. Uważam, że warto postawić na bardzo dobre akcesoria, które posłużą na lata. Mam ulubione rzeczy i lubię częściej je zakładać.
Podsumujmy, czym jest dla Ciebie strój?
Adam Leja: Strój jest bardzo ważny, ponieważ to w nim robimy pierwsze wrażenie. Niestety najpierw jesteśmy oceniani po wyglądzie. Trzeba znaleźć jakiś klucz, kolory w których dobrze się czujemy i wyglądamy. Należy poznać siebie. Jeśli nie lubimy się wyróżniać, to będziemy się czuć przebrani w stroju awangardowym. Szczególnie w Polsce ludzie boją się wyróżniać. W Paryżu nie mają z tym problemu. Nikt się nie śmieje z ludzi ubranych inaczej. Podczas Fashion Weeków też ubieram się bardziej awangardowo. Na ostatnim byłem w styczniu. Jechałem z koleżanką metrem i pomyślałem, że może jestem ubrany trochę zbyt oryginalnie, aby wejść do metra. Podszedł do mnie wtedy, taki jakby kloszard. Pomyślałem sobie – ,,O! Będzie niezła awantura’’. Jednak on skomplementował mój strój. W Warszawie reakcja byłaby zupełnie inna.
Przesłanie, które Ci towarzyszy to more is more. Czy Twoim zdaniem może ono sprzyjać również osobom, które wspierają ekologiczną i zrównoważoną modę?
Adam Leja: Moim zdaniem się nie wyklucza. Nie musimy kupować tysiąca rzeczy, a możemy je na wiele sposobów łączyć. Powinniśmy myśleć o tym, by nie zaśmiecać tej planety, a my dopiero się tego uczymy. Mamy dostęp do większej ilości ubrań. Kiedyś nie było w sklepach tylu rzeczy, więc trzeba było iść do krawcowej i zdobyć dobrą tkaninę, co stanowiło nie lada wyzwanie. Ludzie bardziej szanowali ubrania.
Jeśli kupuję rzeczy „z drugiej ręki”, to wiem, że muszą być zadbane, bo konserwacja tych mocno zniszczonych jest niemożliwa. Czasami przewyższa ona wartość przedmiotu. Im starsza rzecz, tym więcej przeszła. Czasami spotykałem jedwabie z lat 20., które się rozpadały w palcach. Obawiam się też o rzeczy, które mają plamy, ponieważ nie zawsze schodzą.
Czy planujesz w najbliższym czasie kolejne wystawy?
Adam Leja: W połowie czerwca otwarta będzie wystawa w Bydgoszczy ,,Kobieta zawsze modna’’. Obejmuje ona ubiory od roku 1900 do 1960. Myślę również o zorganizowaniu ekspozycji o powojennej modzie, uwzględniającej wszystkich projektantów haute couture.
_________________________________